Wielka inwestycja przemysłowa ogarnia coraz rozleglejsze tereny, pochłaniając równane z ziemią wsie. Trwa właśnie ekshumacja starego wiejskiego cmentarza - pracę potężnego spychacza obserwują wszyscy mieszkańcy. Jeden z nich podejmuje rozpaczliwą walkę z molochem: nocą oblewa spychacz benzyną i podpala. Bez ruchu, w milczeniu wpatruje się w płomienie, nie reaguje na krzyk przerażonego operatora, który spał w kabinie, a teraz tłumi ogień. Stary rozumie, że popełnił błąd. Wraca do domu, sprząta chałupę, ubiera się odświętnie, raz jeszcze ogarnia spojrzeniem stare kąty i opuszcza rodzinny dom. Jedzie do pobliskiego miasteczka, by pożegnać się z synem. Małej wnuczce opowiada jeszcze baśń nie baśń o spotkaniu ze śmiercią, która przyszła jakoby zabrać go do nieba, synowi wyjaśnia, że wybiera się do sanatorium. Nocą wraca do swej wsi: wybiera najbardziej elegancką taksówkę, każe się wieźć powoli i w skupieniu obserwuje rozrastanie się potężnej budowy... Stary podchodzi do spychacza, budzi śpiącego w kabinie operatora, częstuje go otrzymanym od synowej ciastem. Prosi go tylko o zburzenie chałupy, którą przecież i tak za kilka dni trzeba będzie rozwalić - sam chce być sprawcą śmierci starego domostwa. Jest dokładny, każe zaskoczonemu operatorowi poprawić robotę, by nic z chałupy nie pozostało. Kiedy chłopak wykona polecenie, starego już nie zobaczy - w pustce kołysać się będą tylko gałęzie starej jabłoni...